Podroz do Indii

niedziela, czerwca 18, 2006

Powrot zdobywcow - dzien 11.

Pobudka 7 rano. A mialo byc tak pieknie .... :D a tymczasem, nie mozna sie wyspac. Trzesac sie z zimna, czekalismy na podanie smacznego sniadanka. Szybko je zjedlismy i wyruszylismy w droge. W polowie marszu nad jezioro bliscy bylismy zawrocenia. Niemniej jednak nie poddalismy sie i twardo maszerowalismy dalej, skupiajac swoja uwage na osniezonych gorach. Jezioro do ktorego dotarlismy bylo niemal calkowicie zamarzniete, zas temperatura byla bliska zeru. Dodajmy ze, pakujac sie na wyjazd zakladalismy ze temperatury oscyluja w granicach 30 stopni. Wracajac z powrotem zafundowalismy sobie zjezdzalnie na sniegu. Kamila az do dzisiaj ma obita pupe :D Strasznie zmeczeni dotarlismy do obozowiska na obiad i juz kilka chwil po nim musielimy ruszac w droge powrotna. Mimo ze schodzenie wydaje sie duzo latwiejsze, droga wydawala sie nie miec konca. Zaczelismy wpadac w swego rodzaju trans monotonnego, nieustannego schodzenia. Calkowicie wyczerpani dotarlismy do miejsca, z ktorego wyruszylismy na samym poczatku. Przewodnik zafundowal nam 5-dniowy trekking w 3 dni. Dzieki temu udalo nam sie zobaczyc naprawde piekne miejsca. Gory nie wydawaly sie inne od Polskich, moze byly nieco wyzsze. Zasadnicza roznica bylo to, ze spotkalismy ludzi, ktorzy zyja dziko w gorach. Powszechny byl widok pasacych sie koni, ogromnych stad owiec i cyganskich namiotow. Pieknie. W pelni docenilismy niematerialne wartosci naszego zycia, cudowne rodziny, przyjaciol i bliskich. Wspominalismy nasze niedawne spotkania z najblizszymi podczas slubu i wesela.... jeeeah. Po powrocie do domu na wodzie mielismy niewiele czasu na spakowanie sie, szybki telefon do rodzicow, gdyz o 6 rano nastepnego dnia wyruszalismy w 2-dniowa podroz do Lehu...