Przylot i dzien pierwszy
Zaraz po szalonym weselu pakowalismy wszystkie przygotowane rzeczy do 4 w nocy. Padnieci nie mielismy sily robic tego dluzej. Jedynie towarzyszyla nam mysl, ze za 2 godziny musimy wstac, zeby dokonczyc przygotowania. Budzik zadzwonil bezlitosnie o godzinie 6. No tak, jeszcze tylko ... porzadnie sie wykapac przed podroza, spakowac reszte rzeczy, wymienic walute, kupic aparat, wejsc do pracy, aby dopelnic kilku formalnosci, zalatwic sprawe mebli... i mozemy jechac. Jakos tak udalo nam sie to wszystko zrobic tak, ze wpadlismy na ostatnia chwile na dworzec... bo o 12.00... a odjazd? ... o 12.00 :) tylko ze jeszcze pozostalo przepakowac jeden plecak, ktory odebralismy kilkanascie minut wczesniej. Udalo sie... jedziemy... Polskim Expressem do Warszawy. Dotarlismy na lotnisko 2 godziny przed wylotem. Tu ze stoickim spokojem oddalismy bagaze i czekalismy na odprawe. Kamila zostala dokladnie sprawdzona, gdyz urzadzenie na lotnisku wyraznie mialo jakies ale. Ostatecznie udalo znalezc sie maly kawalek slomki, ktory utkwil w kieszeni. Teraz juz tylko czekalismy na pojawienie sie samolotu. I tam sie zaczelo... wsiedlismy do klaustrofobicznie niewielkiego samolociku Lufthansy i czekalismy z niepokojem na start ... a wszyscy wokolo jakos tak dziwnie spokojni byli. Silniki zaczely huczec, samolot powoli ustawial sie na torze. Nagle poczulismy gwaltowne przyspieszenie. Lekko wcisnelo nas w fotele a samolot zaczal unosic sie w powietrze. To niesawite zobaczyc Warszawe z lotu ptaka. Niecale 1,5 godzny pozniej bylismy juz w Monachium, gdzie po dwoch godzinach ruszalismy do upragnionego Delhi. Tu komfort lotu byl zupelnie inny. Samolot z szesc razy wiekszy, obsluga bajeczna - komantuje Mariusz. Ale dla stalych bywalcow linii lotniczych to zapewne standard. Po okolo 7 gozinach lotu, o 7.00 rano miejscowego czasu wyladowalismy. Po wyjsciu z samoloty w nozdrza uderzyl dziwny zapach, wyraznie bylo czuc wilgtniejsze powietrze. Po odebraniu bagazu wyruszylismy w strone przedstawicielstwa banku, aby wymienic dolary na rupie. Spotkalismy sie z wyraznym oporem materii... Dla pana duzym problemem bylo wystawienie pokwitowania... a to drukarka nie dziala ... a to nie chcialo mu sie wypisywac pokwitowania recznie. Uparcie stalismy przy swoim i dostalismy upragniony dokument. Wyraznie rzucilo nam sie zapisywanie wszystkiego w ogromnych zeszytach, ktore pozniej powtarzalo sie w hotelach, agencjach i sklepach. Jak sie okazalo to byl dopiero poczatek. Otoz czekala nas nielada przeprawa z zabijajacymi sie o nas miejscowymi taksowkarzami. A ze nie mielismy zarezerwowanego hotelu ani pomyslu gdzie sie udac, ulatwialo im to perswadowanie, ze ich uslugi beda najlepsze a inni to oszusci. Mimo wszystko bylismy twardzi. Nawet zdecydowalismy sie zadzwonic do kilku hoteli, ale okazalo sie, ze numery telefonow z przewodnika sa nieaktualne. Zmuszeni bylismy dac sie zabrac jednemu z nagabujacych taksowkarzy do centrum. Zaproponowal konkurencyjna cene 150 rupii i jako jedyny posiadal karte licenyjna taksowki. Ledwo wyszlismy z terenu lotniska a uderzylo nas jeszcze wieksze cieplo i ostrzejszy zapach powietrza. Ale nadal bylismy twardzi ... zwatpienie przyszlo pozniej ... Wsiedlismy do taksowki i ruszylismy w strone centrum. Naszym oczom ukazal sie niezapomniany krajobraz. To bylo cos, czego sie nie spodziewalismy, a na pewno daleko odbiegalo od naszych wyidealizowanych Indii... Nie zapomnimy tego uczucia, ktore zaczelo nam towarzyszyc. Ciekawej mieszanki podekscytowania i przerazenia oraz natretnej mysli ... "i co ja robie tu"... Czulismy sie calkowicie bezradni w tym kraju, gdzie wszystko wyglada inaczej. To, ze samochody jezdza po lewej stonie zdawalo sie byc niewielkim mankamentem. Od razu przyomnial mi sie film, ktory swego czasu okazywal mi kolega z pracy. Przestawial on skrzyzowanie na ktorym samochdy, rowery, riksze i ludzie przybywali ze wszystkich stron jednoczesnie. pamietam jak smialismy sie z tego jak udaje im sie je bezkolizyjnie przejechaci. Jacko to bylo nic w porownaniu z tym jak ludzie jezdza tutaj!!!! Jadac dzis riksza, mialam wrazenie ze ja robie za klakson, a kierowca niewzruszenie jechal na przod. Tu nie ma zadnych przepisow a przynajmniej my nie dostrzegamy by jakiekolwiek obowiazywaly :D Zamast znakow drogowych uzywa sie klaksonow???? Moze dlatego, ze niektore samochody nie maja bocznych lusterek. Trabienie to jedyny sposob by zasygnalizowac swoja obecnosc na drodze. Powoduje to bezustanny halkas na ulicach. Co chwile z kazdej stony ktos trabi. Caly czas podziwiamy jak udaje im sie jezdzic w takich warunkach - co chwile wpychajacych sie samochodow, calkowitego nie przestrzegani linii wyznaczajacych pasy, ignorowania sygnalizacji swietlnej itp. Do tego musimy dodac, ze nie zauwazylismy ZADNEJ kolizji. Jednakze wrocmy do naszej podrozy w kierunku centrum. Dookola rozciagaly sie piaszczyzne, brudne tereny pelne smieci oraz ruin budynkow, w ktorych zamieszkuja ludzie. Mijalismy ludzi zebrzacych na ulicach, brudnych z dziecmi na rekach, przy czym dzieci stanowily jedynie rekwizyt, ktory mial wzbudzic litosc. Wydawalo sie nam, ze wszystko jest w ciaglej budowie albo ze przed chwila przeszlo przez miasto trzesienie ziemii. Z niecierpliwoscia wypatrywalismy wymarzonego centrum w nadziei, ze powyzszy widok sie zmieni. Nic takiego nie nastapilo. Dojechalismy do biura turystycznego. Z poczatku wydawalo nam sie, ze osoba z ktora rozmawialismy, pomaga nam w znalezieniu noclegu, tymczasem planowal juz nam pobyt w Indiach, za ktory oczywiscie musielibysmy niezle zaplacic, a on sam mialby z tego prowizje. Podejrzliwie nie zobowiazywalismy sie do niczego, jedynie nalegalismy na znalezienie hotelu. Oczywiscie okazalo sie, ze nasz rozmowca ma niesamowicie korzystna oferte hotelu, ktory z nim wspolpracuje, szczegolnie jak dowiedzial sie ze jestesmy swiezo po slubie. Kiedy juz wychodzilismy, spytal nas z jakiego jestesmy kraju. Kiedy powiedzielismy, ze jestemy z Polski, mina mu zrzedla i spytal "aha.... low budget??". Myslal, ze jestemy z Wielkiej Brytanii i liczyl, ze zarobi na nas sporo. Na pierwszy rzut oka hotel o nazwie SunStar wydawal nam sie marny, niemniej jednak po calym dniu stwierdzilismy, ze w porownaniu z innymi okolicznymi hotelami prezentuje sie naprawde niezle. W kazdym razie my zweryfikowalismy swoje oczekiwania. Mamy lazienke, lodowke, telewizor, wentylator i klimatyzacje za jedyne (!) 600 rupii. Pierwsze chwile sam na sam w hotelu nie byly latwe. Tu pojawilo sie wspomniane wyzej zwatpienie. Knulismy podstepnie zrobienie tego dnia 1000 zdjec i wrocenie do Polski. Zaszylibysmy sie wowczas pod Lodzia i jak gdyby nigdy nic wrocilibysmy 22 czerwca z ... INDII :D Negatywne emocje postanowilismy przespac. W trakcie czterogodzinnej drzemce nasza nieswiamosc pracowala nad tym, aby podjac wyzwanie aklimatyzacji. Wstalismy z duzo bardziej pozytywnym nastawieniem. Postanowilismy rozejrzec sie po okolicy. Wychodzac z hotelu znowu uderzyl w nas zar ciezkiego delhijskiego powietrza. Z czasem przestalismy zwracac na to uwage. Rozwniez coraz mniej przeszkadzaly nam brudne ulice. Przyzwyczailismy sie do specyficznej urody miasta - sklepikow, ludzi zyjacych na ulicach i zaczepiajacych nas na kazdym kroku.
Postanowilismy udac sie do pobliskiej swiatyni na pieszo, gdyz mapa, ktora posiadalismy sugerowala, ze znajduje sie ona calkiem niedaleko. Jednak pierwsza osoba, ktora zapytalismy, jak sie do niej dostac, stwierdzila, iz dotarcie tam zajmie przynajmniej 45 minut. Nie zrazilo to nas i ruszylismy dalej, przedzierajac sie przez ulice, na ktorych bezustannie towarzyszyl nam halas oraz obawa, ze za chwile ktos nas potraci. Dotarlismy do glownej drogi, przy ktorej znajdowalo sie metro. Rozgladalismy sie za stacja metra. Kiedy udalo sie ja znalezc, tuz za nia ukazal sie naszym oczom market. Tak przynajmniej nazywane jest cos w rodzaju wielkiego ulicznego rynku. Mielismy zboczyc tylko na chwile, ale kolejne uliczki wciagaly nas coraz bardziej. Kamila upatrzyla dwie pary cudownych, wspanialych butow, po ktore jednak nie zdazylismy juz pozniej wrocic. Niezliczona ilosc kolorowych rzeczy (ubran, butow, poscieli, jedzenia) na sprzedaz, jakze odmiennych, od tych ktore mozemy kupic w Polsce, powodowala, iz coraz bardziej zbaczalismy z trasy.
Trenowalismy negocjacje handlowe z tubylcami, aby poznac ich zachowania i strategie dzialania (sprzedawcy unikali podawania cen, namawiajac na przymierzanie posiadanego asortymentu). Kamila z zalem odchodzila od stoisk z ciuszkami, slyszac za swoimi plecami jak sprzedawcy obnizaja ceny produktow. Potrzeba nam jednak jeszcze wielu doswiadczen, aby dokladniej poznac intencje tutejszych ludzi. Ku naszemu zdziwieniu w jednej z uliczek dostrzeglismy McDonalda. Obawiajac sie o nasze zoladki, pierwszego dnia wolelismy zjesc cos sprawdzonego.Jednak zdziwilismy sie, ze poza fishmakiem nic nie wygladalo dla nas znajomo. Co ciekawe w ofercie byla ogromna ilosc posilkow wegetarianskich. Spalaszowalismy male co nieco i zaczlismy zbierac sie do powrotu, gdyz zaczelo sie zmierzchac.Po pol godzinnym marszu zorientowalismy sie, ze nie zblizamy sie do miejsca, gdzie znajduje sie nasz hotel. Nawet niektorzy rikszarze nie za bardzo wiedzieli jak sie tam dostac. Na szczescie znalazl sie jeden, ktory zaoferowal sie nas zawiezc na miejsce za 10 rupii. Niestety w polowie trasy zatrzymal sie i stwierdzil ze chce za przejazd 25 rupiii. Jako dumni negocjatorzy postanowilismy nie wspolpracowac z tego typu przedsiebiorca :-) Za chwilie znalazl sie oczywiscie inny wlasciciel biura turystycznego, ktory zaoferowal nam pomoc jednego ze swoich ziomkow. W jego towarzystwie w ciagu kilku minut dotarlismy do celu. Z radoscia zauwazylismy, iz w pobliskim sklepie mozna kupic za 48 rupii 2-litrowa Coca-Cole, ktora stala sie nagroda za trud dzisiejszego dnia. Wrocilismy do pokoju, wzielismy zimny prysznic i .... c. d. n.
Postanowilismy udac sie do pobliskiej swiatyni na pieszo, gdyz mapa, ktora posiadalismy sugerowala, ze znajduje sie ona calkiem niedaleko. Jednak pierwsza osoba, ktora zapytalismy, jak sie do niej dostac, stwierdzila, iz dotarcie tam zajmie przynajmniej 45 minut. Nie zrazilo to nas i ruszylismy dalej, przedzierajac sie przez ulice, na ktorych bezustannie towarzyszyl nam halas oraz obawa, ze za chwile ktos nas potraci. Dotarlismy do glownej drogi, przy ktorej znajdowalo sie metro. Rozgladalismy sie za stacja metra. Kiedy udalo sie ja znalezc, tuz za nia ukazal sie naszym oczom market. Tak przynajmniej nazywane jest cos w rodzaju wielkiego ulicznego rynku. Mielismy zboczyc tylko na chwile, ale kolejne uliczki wciagaly nas coraz bardziej. Kamila upatrzyla dwie pary cudownych, wspanialych butow, po ktore jednak nie zdazylismy juz pozniej wrocic. Niezliczona ilosc kolorowych rzeczy (ubran, butow, poscieli, jedzenia) na sprzedaz, jakze odmiennych, od tych ktore mozemy kupic w Polsce, powodowala, iz coraz bardziej zbaczalismy z trasy.
Trenowalismy negocjacje handlowe z tubylcami, aby poznac ich zachowania i strategie dzialania (sprzedawcy unikali podawania cen, namawiajac na przymierzanie posiadanego asortymentu). Kamila z zalem odchodzila od stoisk z ciuszkami, slyszac za swoimi plecami jak sprzedawcy obnizaja ceny produktow. Potrzeba nam jednak jeszcze wielu doswiadczen, aby dokladniej poznac intencje tutejszych ludzi. Ku naszemu zdziwieniu w jednej z uliczek dostrzeglismy McDonalda. Obawiajac sie o nasze zoladki, pierwszego dnia wolelismy zjesc cos sprawdzonego.Jednak zdziwilismy sie, ze poza fishmakiem nic nie wygladalo dla nas znajomo. Co ciekawe w ofercie byla ogromna ilosc posilkow wegetarianskich. Spalaszowalismy male co nieco i zaczlismy zbierac sie do powrotu, gdyz zaczelo sie zmierzchac.Po pol godzinnym marszu zorientowalismy sie, ze nie zblizamy sie do miejsca, gdzie znajduje sie nasz hotel. Nawet niektorzy rikszarze nie za bardzo wiedzieli jak sie tam dostac. Na szczescie znalazl sie jeden, ktory zaoferowal sie nas zawiezc na miejsce za 10 rupii. Niestety w polowie trasy zatrzymal sie i stwierdzil ze chce za przejazd 25 rupiii. Jako dumni negocjatorzy postanowilismy nie wspolpracowac z tego typu przedsiebiorca :-) Za chwilie znalazl sie oczywiscie inny wlasciciel biura turystycznego, ktory zaoferowal nam pomoc jednego ze swoich ziomkow. W jego towarzystwie w ciagu kilku minut dotarlismy do celu. Z radoscia zauwazylismy, iz w pobliskim sklepie mozna kupic za 48 rupii 2-litrowa Coca-Cole, ktora stala sie nagroda za trud dzisiejszego dnia. Wrocilismy do pokoju, wzielismy zimny prysznic i .... c. d. n.
0 Comments:
Prześlij komentarz
<< Home