Trekking - dzien 9
Nasza przygode trekkingowa przezylismy wspolnie z sympatycznym anglikiem Georgem Morrisem, ktorego spotkalismy kolo przystani, z ktorej odplywaly lodzie Shikara. Nie obylo sie bez malej afery od samego rana. Anglik byl przekonany, iz jedziemy na 5 dni, gdyz tak mu powiedzial menedzer :) Kolejne male klamstwo wlasciciela. George natychmiast zmienil decyzje i postanowil jechac z nami, tylko na 3 dni. Podroz do wioski, z ktorej mial wystartowac trekking trwala ok. 2 godzin jazdy jeepem. Byla to wystarczajaca ilosc czasu, zeby poznac sie z naszym nowym towarzyszem podrozy. Dowiedzielismy sie od niego, iz Srinagar nie jest zbyt bezpiecznym miastem i od czasu do czasu zdarzaja sie zamachy bombowe oraz potyczki miedzy miejscowymi ekstremistami. Cale szczescie, ze tego nie wiedzielismy, gdyz moglismy spedzic beztroskie dni w tym miescie. Cudownie bylo pozostawic za plecami caly zgielk miasta, poczuc wiatr we wlosach, sluchac indyjskiej muzyki i widziec jak coraz bardziej zblizamy sie do gor. Po drodze mijalismy cyganski festiwal, co nieco opoznilo nasze przybycie do wioski. Niemniej jednak dalo mozliwosc wymienienia czekolady na chrupki z cyganskim dzieckiem. Juz wtedy udawalo sie zauwazyc ten spokoj i beztroske na twarzach tutejszych ludzi. Coraz dalej wjezdzalismy w gory. Osiedla mieszkalne ustepowaly pojedynczym domom, zamieszkiwanymi przez gipsy people (cyganow). Cygani ci nie maja nic wspolnego z cyganami, ktorych znamy. W ten sposb nazywa sie tutaj ludzi, ktorzy zyja w gorach, pasa owce i wszystko, co potrzebne do zycia, czerpia z natury. Po przyjezdzie na miejsce zostalismy ugoszczeni herbata oraz obiadem przywiezionym z domu na wodzie. Przewodnik powital nas oraz ustalilismy, ze tego dnia pojdziemy tylko na krotka rozgrzewke, gdyz jest zbyt pozno, by wyruszac na wspinaczke. My wspinalismy sie na pobliska gora, zas pozostala czesc ekipy (przewodnik, 4 cyganow i 5 koni) rozbijala obozowisko na najblizsza noc. Konie oczywiscie nie rozbijaly obozowiska :D Juz ta pierwsza proba dala nam sie niezle we znaki i z ogromnym trudem dotarlismy do przewidzianego, przez idacego z nami cygana, miejsca. Maszerujac po gorach czulismy sie duzo lepiej niz w Dehli czy Srinagarze. Do obozu wrocilismy o zmierzchu. Czekala na nas juz goraca kolacja, ktora jedlismy siedzac na kocach przy strumyku i spogladajac na pobliskie gory. Bylo cudownie. Szybko zmeczenie dalo sie we znaki i poszlismy spac w rozbitym namiocie. Nastepnego dnia czekala nas pobudka wczesnie rano i intensywna wspinaczka.
Nasza przygode trekkingowa przezylismy wspolnie z sympatycznym anglikiem Georgem Morrisem, ktorego spotkalismy kolo przystani, z ktorej odplywaly lodzie Shikara. Nie obylo sie bez malej afery od samego rana. Anglik byl przekonany, iz jedziemy na 5 dni, gdyz tak mu powiedzial menedzer :) Kolejne male klamstwo wlasciciela. George natychmiast zmienil decyzje i postanowil jechac z nami, tylko na 3 dni. Podroz do wioski, z ktorej mial wystartowac trekking trwala ok. 2 godzin jazdy jeepem. Byla to wystarczajaca ilosc czasu, zeby poznac sie z naszym nowym towarzyszem podrozy. Dowiedzielismy sie od niego, iz Srinagar nie jest zbyt bezpiecznym miastem i od czasu do czasu zdarzaja sie zamachy bombowe oraz potyczki miedzy miejscowymi ekstremistami. Cale szczescie, ze tego nie wiedzielismy, gdyz moglismy spedzic beztroskie dni w tym miescie. Cudownie bylo pozostawic za plecami caly zgielk miasta, poczuc wiatr we wlosach, sluchac indyjskiej muzyki i widziec jak coraz bardziej zblizamy sie do gor. Po drodze mijalismy cyganski festiwal, co nieco opoznilo nasze przybycie do wioski. Niemniej jednak dalo mozliwosc wymienienia czekolady na chrupki z cyganskim dzieckiem. Juz wtedy udawalo sie zauwazyc ten spokoj i beztroske na twarzach tutejszych ludzi. Coraz dalej wjezdzalismy w gory. Osiedla mieszkalne ustepowaly pojedynczym domom, zamieszkiwanymi przez gipsy people (cyganow). Cygani ci nie maja nic wspolnego z cyganami, ktorych znamy. W ten sposb nazywa sie tutaj ludzi, ktorzy zyja w gorach, pasa owce i wszystko, co potrzebne do zycia, czerpia z natury. Po przyjezdzie na miejsce zostalismy ugoszczeni herbata oraz obiadem przywiezionym z domu na wodzie. Przewodnik powital nas oraz ustalilismy, ze tego dnia pojdziemy tylko na krotka rozgrzewke, gdyz jest zbyt pozno, by wyruszac na wspinaczke. My wspinalismy sie na pobliska gora, zas pozostala czesc ekipy (przewodnik, 4 cyganow i 5 koni) rozbijala obozowisko na najblizsza noc. Konie oczywiscie nie rozbijaly obozowiska :D Juz ta pierwsza proba dala nam sie niezle we znaki i z ogromnym trudem dotarlismy do przewidzianego, przez idacego z nami cygana, miejsca. Maszerujac po gorach czulismy sie duzo lepiej niz w Dehli czy Srinagarze. Do obozu wrocilismy o zmierzchu. Czekala na nas juz goraca kolacja, ktora jedlismy siedzac na kocach przy strumyku i spogladajac na pobliskie gory. Bylo cudownie. Szybko zmeczenie dalo sie we znaki i poszlismy spac w rozbitym namiocie. Nastepnego dnia czekala nas pobudka wczesnie rano i intensywna wspinaczka.
0 Comments:
Prześlij komentarz
<< Home